Data publikacji: 2015-02-09
Od połowy czerwca 2013 r. trwają rozmowy na temat porozumienia o Transatlantyckim Partnerstwie Handlowym i Inwestycyjnym (TTIP), którego celem jest ustanowienie strefy wolnego handlu pomiędzy Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi. Aktualnie nabierają one rozpędu i stają się coraz bardziej jawne. Przemysł chemiczny jest tym obszarem, który najmocniej może odczuć zmiany przynozone przez tworzone ustawodawstwo.
Głównym celem TTIP jest liberalizacja dostępu do rynków wewnętrznych, niwelowanie barier inwestycyjnych poprzez lepsze regulacje, eliminacja ceł we wzajemnym handlu oraz unikanie kosztownych barier pozataryfowych. Umowa dąży również do obniżenia kosztów wynikających z różnic w przepisach i standardach poprzez promowanie większej zgodności, przejrzystości i współpracy, przy jednoczesnym zachowaniu wysokiego poziomu ochrony zdrowia, bezpieczeństwa i środowiska. TTIP, przynajmniej w teorii, ma dodatkowo promować globalną konkurencyjność małych i średnich przedsiębiorstw, a także dbać o poprawę dostępu do rynku usług.
Praktyczne skutki umowy
Tyle tylko, że za każdym z tych postulatów stoją realne konsekwencje. Jeśli chodzi o najważniejszy aspekt ceł, to ich przeciętny poziom na wyroby chemiczne jest w UE dość niski i wynosi średnio 4,6%, choć w USA jest to jeszcze mniej, bo tylko 2,8%. Przy takim stosunkowo niewielkim poziomie protekcji celnej we wzajemnych obrotach towarowych na chemikalia przypadały jedne z najwyższych stawek celnych. Cło na nawozy azotowe (z wyjątkiem azotanu sodu) wynosi 6,5%, także większość nawozów mieszanych, tj. zawierających dwa lub trzy z pierwiastków nawozowych: azot, fosfor i potas obciążona jest cłem w wysokości 6,5%. Jednak np. na nawozy, w których skład wchodzą fosfor i potas, cło wynosi już tylko 3,2%. Nawozy potasowe zwolnione są z opłat celnych, a nawozy fosforowe obciążone cłem w wysokości 4,8%. Zniesienie ceł, choć i tak niewielkich, uznawane jest przez przedstawicieli polskiego przemysłu chemicznego bardziej jako zagrożenie, przynajmniej w pierwszym okresie, niż wyłącznie szansa.
Oto bowiem w warunkach rosnącej globalnej konkurencji i w sytuacji, w której o pozycji europejskiego przemysłu chemicznego przesądza przede wszystkim jego obciążenie kosztami pakietu klimatycznego i o wiele wyższymi niż w USA cenami gazu, energii oraz znacznie trudniejszym dostępem do surowców, zniesienie nawet niskich ceł może doprowadzić do obniżenia konkurencyjności europejskiej chemii, w szczególności zaś polskiej. Na nasz rynek trafią przecież produkty tańsze, bo powstałe z tańszej energii – dzięki rewolucji łupkowej cena gazu w USA jest trzy razy niższa niż cena gazu w UE. Wprawdzie tańszy import zaopatrzeniowy może poprawiać konkurencyjność eksportu na rynki krajów trzecich, ale i tak liberalizacja handlu w pierwszej kolejności doprowadzi zapewne do utraty konkurencyjności europejskiej chemii. W Polsce jest to przekonanie podzielane przez wszystkich uczestników rynku, gdzie indziej w Europie to już rzecz dyskusyjna.
– Podstawowym zagrożeniem dla europejskiej chemii jest scenariusz, wedle którego do Europy trafiają półprodukty przywiezione tu z USA przez europejskich producentów, którzy budują w Ameryce swoje fabryki. Nie przewidujemy, by na europejskim rynku chemicznym nastąpiły znaczne inwestycje firm amerykańskich, stąd raczej nikt nie będzie transportował kolosalnych ilości gazu z USA do Europy, bo jest to drogie i technologicznie trudne. Zdecydowanie prościej i bezpieczniej będzie przewozić z USA do Europy półprodukty, czyli np. dla nawozów będzie to amoniak, a w sektorze petrochemicznym etan, który posłuży w Europie do produkcji etylenu, czy także inne frakcje, np. C4 – komentuje Tomasz Zieliński, prezes zarządu Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego.
Najgłośniej natomiast wyrażanym przez przedstawicieli europejskiej branży chemicznej życzeniem wynikającym z prac nad umową jest możliwość pozyskiwania z USA przez europejski przemysł tańszych surowców energetycznych i gazu, co przełożyć miałoby się na spadek kosztów energii na kontynencie. Niestety nie będzie to takie łatwe. Amerykańskie prawo federalne już od lat 30. ubiegłego wieku przewiduje, że handel gazem podlega regulacjom, które nakazują amerykańskim firmom uzyskać licencję na jego eksport. Ma to ograniczać ilość surowca wyprowadzanego z USA. Wprawdzie taka licencja jest z reguły udzielana, jeśli chodzi o handel z państwami, z którymi USA podpisało umowy o wolnym handlu, ale akurat w przypadku TTIP nie jest przesądzone, czy zapisy ułatwiające eksport do Europy się znajdą, bo w USA nie brakuje przeciwników tego rozwiązania. Niemniej strona unijna mocno o to zabiega.
Sprawą utrudniającą praktyczną realizację tego celu jest też kwestia połączeń. Aktualnie nie ma gazociągów i terminali, dzięki którym gaz mógłby swobodnie popłynąć z Ameryki. UE chce także uzyskać zielone światło na import amerykańskiej ropy, ale i to będzie trudne do przeforsowania, gdyż od 40 lat istnieje w USA zakaz sprzedawania ropy zagranicę i jedynie duże ustępstwa ze strony Europy – mówi się np. o otwarciu drzwi dla GMO – mogłyby sprawić, że USA odstąpiłyby od ograniczeń w eksporcie ropy naftowej.
Biznes o TTIP
– Z punktu widzenia europejskiego otwierania się na rynki zewnętrzne popieramy kierunek wyznaczony przez umowę TTIP. Kluczowy jest dla nas wątek związany z cenami energii, z uwagi na konkurencyjność polskiego i wschodnioeuropejskiego przemysłu chemicznego – wyjaśniał w ubiegłym roku Marek Kapłucha, wiceprezes Grupy Azoty w trakcie organizowanej przez Amerykańską Izbę Handlową w Polsce konferencji na temat przygotowywanego porozumienia. – Dostosowanie się branży w naszej części Europy w stosunku do regulacji, jakie UE narzuca wszystkim państwom członkowskim, jest spowolnione i przez to szanse konkurowania firm z Polski i Europy Wschodniej z przemysłem amerykańskim są ograniczone. Wydaje się, że w przyszłości także trudno będzie konkurować, jeśli obciążenia w Europie będą się utrzymywać, a w Stanach Zjednoczonych ich nie będzie. Polityka klimatyczna bardzo mocno podnosi bowiem koszty produkcji w Europie, a dodatkowo system REACH powoduje konieczność rejestrowania produktów wedle ścisłych norm, które w USA nie obowiązują. Omawiając tematykę TTIP, istotne jest zatem wyrównywanie szans konkurencyjności, tak by nie doprowadzić do migracji przemysłu poza Europę i stworzenia z naszego kontynentu wyspy, która będzie musiała importować wyroby z rynków zewnętrznych. Istnieje ponadto dość duża różnica w postrzeganiu umowy TTIP między producentami chemicznymi działającymi globalnie, a tymi działającymi jedynie w Europie. Te pierwsze firmy z tytułu tego rodzaju umów natychmiast skorzystają, bo mają już swoje operacje rozlokowane na rożnych kontynentach. Widzą one zatem jedynie szanse, podczas gdy firmy, które bazują wyłącznie na lokalnym rynku europejskim czują, że jeśli ich opinie nie będą uwzględniane, to przynajmniej w początkowej fazie, zanim się nie dostosują, będą na tej umowie cierpieć – dodawał Marek Kapłucha.
Jego obawy znajdują odbicie w liczbach. Od początku tego wieku nastąpił dwukrotny wzrost udziału energochłonnych sekcji (w tym przemysłu chemicznego) w polskim imporcie z USA. Jeszcze w 2000 r. udział ten sięgał 17%, obecnie jest to już 33%. Dalsze powiększanie różnic w kosztach produkcji między Ameryką i Europą może ten odsetek windować jeszcze w gorę.
Trudny problem regulacji prawnych
Ostatnia jak do tej pory runda negocjacji między UE i USA w odniesieniu do przemysłu chemicznego skupiła się na etapach procedury mającej na celu opracowanie dwóch projektów pilotażowych dotyczących priorytetów w zakresie substancji, oceny substancji, klasyfikacji i etykietowania produktów chemicznych. Przykładowo, jedynie w produkcji kosmetyków w UE zabronione jest używanie ponad 1,2 tys. substancji chemicznych, a w USA zaledwie dziewięciu.
Na stole negocjacyjnym pojawia się postulat zaprowadzenia większej koordynacji w ramach obecnie obowiązujących przepisów. UE i USA kwestie związane z chemikaliami regulują bowiem w odmienny sposób. W Stanach Zjednoczonych w przypadku wyrobów chemicznych kluczową regulacją w tym zakresie jest U.S. Toxic Substances Control Act (TSCA), po stronie europejskiej system REACH. Regulacje europejskie nakładają obowiązek rejestrowania w Europejskiej Agencji Chemikaliów wszystkich chemikaliów sprzedawanych w Europie, natomiast za oceanem wymogi w tym zakresie są o wiele mniej surowe. Różnice w przyjętych standardach i procedurach powodują m.in. wzrost kosztów dla producentów chcących eksportować swoje produkty (m.in. prowadzenie podwójnej dokumentacji, dostosowanie systemów produkcyjnych spełniających warunki TSCA i REACH) oraz ograniczenia wielkości handlu.
CAŁY ARTYKUŁ ZNAJDĄ PAŃSTWO W NR 1/2015 "CHEMII I BIZNESU". ZAPRASZAMY
WięcejNajnowsze
WięcejNajpopularniejsze
WięcejPolecane
WięcejW obiektywie
Budma barometrem polskiego budownictwa
Międzynarodowe Targi Budownictwa i Architektury Budma od wielu lat stanowią miejsce, w którym można najdokładniej zapoznać się z aktualną koniu...
VII Konferencja Przemysłu Chemii Budowlanej: mocny rozwój branży, choć możliwe spowolnienie
Sytuacja rynkowa, legislacja, nowości technologiczne, usługi dla branży to tematy, które złożyły się na program VII Konferencji Przemysłu Chemi...
Jubileuszowa edycja Kompozyt - Expo
W Krakowie odbyła się 10 edycja targów Kompozyt – Expo. W jej trakcie polscy i europejscy liderzy branży kompozytowej mieli okazję do prz...
Nowe trendy na targach Symas
Odbywające się 14-15 października br. Międzynarodowe Targi Obróbki, Magazynowania i Transportu Materiałów Sypkich i Masowych SYMAS okaza...